Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Dlaczego troska o język polski jest tak ważna?
- Język jest podstawowym środowiskiem rozwoju lub degradacji kultury, w tym wypadku kultury polskiej, a to przekłada się na kulturę osobistą każdego z nas. Dziś obserwujemy, jak w zastraszający sposób poziom kultury naszego języka się obniża, sięgając wręcz dna, i to w życiu publicznym, nade wszystko w mediach i w polityce. Poloniści i filologowie milczą, więc kto ma przemówić jako autorytet w obronie polskiego języka? Na szczęście przemówili księża biskupi i chwała im za to.
Co Pan Profesor sądzi o współczesnym języku esemesowo-internetowym, który degraduje bezpośrednią komunikację osób, posługując się skrótami, które wyjaławiają język?
- Jest to zupełnie nowe zjawisko, którego skutki nie są do końca zbadane. Procesu tego się nie zatrzyma. Najważniejsze jest chyba to, żeby język nie ograniczał się tylko do tego typu komunikacji, bo to rzeczywiście byłoby porażające, takie skrzyżowanie komputera z człowiekiem, gdzie ton nadaje urządzenie, a nie osoba. Aby więc języka do cna nie zubożyć, trzeba dużo czytać literatury pięknej i bezpośrednio ze sobą rozmawiać, jeśli jest ku temu okazja, a więc w domu, na przerwach w szkole, w samochodzie, w autobusie, w tramwaju, w pociągu. My stanowczo za mało ze sobą normalnie rozmawiamy, a za dużo esemesujemy.
Czy język, czy mowa polska sama się obroni przed wulgaryzmami?
- Nie ma czegoś takiego jak mowa, jest człowiek, który mówi. Mowa się nie obroni, jeśli ludzie będą używać wulgarnego języka. Obawiam się jednak, że tu jest sprawa głębsza, że realizowany jest jakiś scenariusz postkomunistyczny, a wulgaryzacja naszego języka w życiu publicznym ma charakter zaplanowany. Są dziennikarze, posłowie czy piosenkarze, którzy specjalizują się w wulgaryzmach, a to oznacza, iż ktoś przydzielił im taką rolę, dał im przyzwolenie. Stalin nie bez powodu napisał dzieło o językoznawstwie, które było drogowskazem dla komunistów, a dziś jest nim i dla postkomunistów (czy służącym im wiernie liberałom), w którym zwraca się uwagę, że język jako narzędzie propagandy jest nie tylko środkiem komunikacji, ale skutecznie zmienia mentalność ludzi. Otóż za pomocą dopuszczanego w życiu publicznym języka pełnego wulgaryzmów próbuje się w nas wyzwalać tylko najniższe instynkty, tak byśmy byli rozdrażnionym stadem dzikich zwierząt, nad którymi panuje medialny treser, trzymając w ręku bicz. Jednym słowem, troska o piękno i czystość naszego języka to troska o naszą autentyczną wolność i godność. A właśnie stanie na straży godności człowieka leży u podstaw misji Kościoła katolickiego. Dlatego list naszych biskupów jest jak najbardziej na miejscu.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 14 stycznia 2010,